O ile amerykańska jedynka trzymała poziom i miała klimat, o tyle część druga nużyła totalnie i nie wywarła na mnie żadnego wrażenia. Do tego parę głupich, nic nie wnoszących scen, jak choćby unosząca się woda pod sufitem w łazience czy też scena w lesie, kiedy samochód Rachel jest atakowany przez komputerowo generowane jelenie... Może to miało sztucznie podnieść napięcie, ale jak dla mnie (i pewnie dla wielu innych osób) ta scena to tylko zabieg zwiększający na siłę czas trwania tego słabego obrazu. Kolejna rzecz - Samara szuka matki i dlatego przenika do ciała Aidana. Aż strach pomyśleć, że taka głupota urodziła się w głowie scenarzysty Ehrena Krugera. Skoro w jedynce Samara pojawiała się jako demon wyłażący z telewizora tylko po to, by ukatrupić kolejną osobę, która widziała kasetę, to i tutaj jej taki obraz powinien być. I owszem, na początku tak jest, tj. do sceny, kiedy Rachel znajduje ciało Jake'a. Film jeszcze trzyma jako taki poziom, ale od wyskoku Samary z worka ta produkcja zmienia się w ckliwą beznadziejną papkę opisującą walkę o dziecko... Dodatkowo parę idiotyzmów, jak np. śmierć Davida. Nie oglądał przecież kasety, tylko robił zdjęcie. A we wcześniejszych "Ringach" bohaterowie przecież nie ginęli dla tego, że pstrykali fotki :) No ale czego się nie robi dla "uświetnienia" fabuły... Co do gry aktorskiej - nie jestem jakimś krytykiem filmowym (taa, wiem, że na siłę piszę jak jakiś krytyk :D ) ale odniosłem wrażenie, że tak na serio tylko Naomi Watts dała z siebie cokolwiek. Nawet Sissy Spacek jako Evelyn nie wyróżnia się jakoś... Sumując: kontynuacja zrobiona raczej na siłę (i dla kilkunastu milionów dolarów), jadąca - jak to zwykle bywa - na popularności poprzedniczki. Film ten to nawet nie popłuczyny po jedynce. Nie krytykuję zdania innych, ale do mnie ta produkcja w ogóle nie przemawia i nikt mnie nie przekona, że znajdziemy w niej choćby połowę atmosfery z pierwszego filmu. 3/10