Cieszę się, iż producenci zrezygnowali w tym przypadku z przetransportowywania japońskiej historii na grunt amerykański. Ciąg dalszy w przypadku obu filmów był dużo słabszy, niż za pierwszym razem, no ale tu przynajmniej nie uśmiercono postaci mamusi (co to byłby za film bez Naomi)! A zresztą już wolę u amerykanów oglądać atak jelonków i wyścig w studni, niż wyciąganie demona z dzieciaka za pomocą telewizora, kamery i basenu, tak jak to zrobili azjaci.